wtorek, 28 stycznia 2014

Graczu, (nie) daj się zrobić w bambuko (?)



Gry MMO to w Polsce nie nowina. World of Warcraft, Star Wars: The Old Republic, czy seria Guild Wars to tylko niektóre z tytułów znanych i niezwykle popularnych na całym świecie, również u nas. Jednak w ostatnim czasie do Polski zawitały coraz modniejsze sposóby zarabiania na graczach MMO (nie licząc mikro płatności i abonamentu), czyli game farming i leveling. Pierwszy z nich polega na wykonywaniu w środowisku danej gry przedmiotów np. mieczy, toporów itd. które mają lepsze statystyki od innych. Taki przedmiot game farmer wykonuje, a później jest on sprzedawany przez serwis obsługujący daną grę (lub nawet zwykły sklep internetowy) za kilka dolarów graczowi. Sam game farmer nie ma z tego wiele, ale przy regularnej i efektywnej pracy jest w stanie całkiem nieźle zarobić „wykuwając” wirtualne miecze. Z kolei leveling na chwilę obecną (bo może się to zmienić) polega przede wszystkim na odpłatnym rozwijaniu postaci gracza przez innego gracza, przechodzeniu trudnych misji lub też tworzeniu i rozwijaniu postaci, które potem są sprzedawane jako bonus do gry (np. jako dodatkowy członek drużyny, którego praktycznie nikt i nic nie jest w stanie pokonać). Dotychczas tego rodzaju praca praktycznie nie funkcjonowała w Polsce (jak zawsze z drobnymi wyjątkami). Jednak już teraz pojawiają się ogłoszenia o poszukiwanych graczach do pracy w handlu.               
                                         
I tu pojawia się problem. Bo nagle rozrywka może stać się pracą. Ale tylko dla najlepszych, czyli takich, którzy znają środowisko danej gry na wylot, są jednymi z najlepszych na kontynencie lub nawet na świecie i najlepiej „grają całe dnie, a najlepiej to całymi nocami” – tu cytat z prawdziwego ogłoszenia. To właśnie oni są najlepszymi specjalistami od levelingu. A przy okazji mogą napisać prosty poradnik, jak sobie radzić w danej grze. Najczęściej dostają umowę-zlecenie, rzadko kiedy jest to umowa o pracę ze wszystkimi świadczeniami. W związku z tym de facto jest to godzenie się na wszystkie zachcianki pracodawcy. Bo o ile levelingowców którzy przejdą okres próbny (niezwykle intensywny) zwykle się nie zwalnia, to obarcza się ich pracą 6-7 dni w tygodniu bardzo często w godzinach nocnych (z powodu różnic czasowych między Polską a potencjalnymi klientami np. z Azji. Bardzo często jest to również praca w święta, ponieważ wtedy gracze dostają w ramach prezentów pieniądze, karty lub bony, za które mogą coś kupić w danej grze. Wtedy levelingowiec musi być na miejscu. A co z game farmingiem? To praca, która przypomina pracę w fabryce, tyle że narzędziem jest klawiatura i myszka. Proste czynności (często klikanie myszką lub naciskanie klawiszy w określonej sekwencji lub inne) mające na celu stworzenie artefaktu czy jakiegoś wirtualnego przedmiotu, który można sprzedać. Obecnie taka forma pracy jest zmorą całego wschodniego rynku czyli Chin i Japonii, gdzie to bardzo popularna, często przymusowa (Chiny) praca. Ale generuje więcej dochodów niż niejedna fabryka. Tu zwykle godziny pracy są ustalone z góry, ale jest ich więcej. Średni czas pracy to nierzadko 10-11 godzin. Rzadko kiedy mamy do czynienia z umową o stałą pracę.

Tego rodzaju oferty pracy mogą wydawać się atrakcyjne. Praca łączy się z pasją – czyli z graniem. No, przynajmniej w teorii, bo praktyka często pokazuje coś odmiennego – jest to żmudna i stresująca praca, która ukochaną grę może całkowicie obrzydzić. Osobiście wydaje mi się, że taka forma pracy może kusić intratnymi zarobkami, ale tak naprawdę jest to całkowite niewolnictwo względem swojego pracodawcy. Pomijając olbrzymie wymagania (świetny sprzęt już na starcie, super łącze z Internetem, liczne sukcesy), to tak naprawdę nie ma świadczeń ani innych „elementów”, jakie posiada normalna praca, czyli początku i końca. Może game farming tutaj się wyróżnia, ale również jest niebezpiecznym zjawiskiem. Obawy są tym większe, że w Polsce zaczyna się zatrudniać ludzi do tego rodzaju pracy i już niedługo wielu ludzi będzie skoszarowanych (dosłownie) w specjalnych pomieszczeniach czy fabrykach. Bo o ile na razie leveling czy game farming to u nas praca zdalna, to pewnie za jakiś czas będzie inaczej. 

Głównym pytaniem jest jednak to, czego chcą sami gracze, którzy aplikują na takie stanowiska. Nie jest tajemnicą, że tego rodzaju posady to wyzysk, w amerykańskich mediach mówi się o tym głośno. To z jednej strony. Ale z drugiej strony może gracze chcą dać się w taki sposób oszukać, bo wtedy ich pasja staje się sposobem na życie i na zarobek? To pewnie okaże się w przeciągu najbliższych kilku lat. Wydaje mi się, że będę śledził rozwój tego rodzaju branży w Polsce, bo to przede wszystkim cenne pole informacji o samych graczach. Zwłaszcza o tych najlepszych, bo tylko tacy mogą zostać specjalistami od levelingu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz