wtorek, 22 stycznia 2013

PEGI, głupcy!


      W ostatnich dniach środowiska graczy i ludzi z branży po raz kolejny pukają się w czoło i żałują, że wkoło tylu ignorantów. A cóż chodzi tym razem? O grę na podstawie wydarzeń ze Smoleńska? O grę „Rozbierz Dodę”, która z pewnością byłaby hitem w sieci? Nie. Nie chodzi też o naiwną wiarę w obniżkę cen konsol. Chodzi o pewien artykuł prasowy. Otóż na łamach „Kuriera Szczecińskiego”, bądź co bądź poczytnej gazet na Pomorzu, pani Elżbieta K. (mniejsza o nazwisko, nie o to chodzi) wysmażyła artykuł pt. Gry psują dzieci.

   W zamierzeniu miało być chyba o problemie agresji w ujęciu społecznym, a skończyło się na bezpardonowym wieszaniu psów i hipotezach, jakoby kilkulatki grały w Grand Theft Auto i tam uczyły się agresji, która potem w nich dojrzewa, aż zaczynają bić swoich rówieśników itd.  Ponadto dochodzą jeszcze bóle głowy, wulgarny język i wszystko, co złe. Wszystko z powodu gier. W artykule cytowana jest jeszcze nauczycielka informatyki, która mówi o tym, że dzieci i rodziców trzeba uświadamiać, jak korzystać z Internetu. Cóż, problem ważki, fakt. I choć opisany przez wiele portali, również musiał znaleźć się na moim blogu. Bo zarzutów o wulgarność, przemoc, czy, o zgrozo, seks w grach mam już powyżej uszu. Zarówno od osób, które znam, jak i tych, które czasem obserwuję przy zakupach na dziale z multimediami. Problem jest poważny. Ale po kolei, bo zarzuty pani Elżbiety, która nie ma pojęcia o grach wideo, a być może nawet w ogóle o multimediach jako takich, to częste postulaty rodziców lub innych obrońców dziecięcej moralności. Przede wszystkim dzieci grają w gry pełne przemocy, krwi, seksu, przekleństw i robią to w szkole. Cóż, PSP i Smartfony, tablety i inne przenośne gadżety, na których można grać, faktycznie są problemem. Ale z drugiej strony dzieci jeszcze nie krzyczą do siebie: „Czekaj, czekaj, walnę cię Ardem!”, nie wydają smoczych okrzyków rodem ze Skyrima ani nie bawią się w asasynów. Świat wirtualny dalej pozostaje światem wirtualnym. A przenośne konsole są kupione przez rodziców i to oni płacą za gry. Często nie zwracają nawet uwagi na to, czy dany produkt jest przeznaczony dla dzieci w wieku ich pociech. Ponadto gry wideo z pewnością nie są odpowiedzialne za zjawisko hejterów internetowych, jak przekonuje autorka artykułu. Zazwyczaj epitety padające w komentarzach nie obfitują w słowa z gier. Są dużo mocniejsze (takie, że moja ulubiona fraza z Wrót Baldura "Zmiataj z drogi, tępa pało!" To pikuś). Nikt jednak nie zauważa, że może te wulgaryzmy, czy szeroko pojęty stalking to efekt innych czynników. Rodzice nie przyznają, że przekleństwa i wyzwiska dzieciaki wynoszą z domu, bo oznacza to potwierdzenie swojej słabości. Zwłaszcza, że dzieci nie rzucają w miarę jeszcze niegroźnymi „fakami” , tylko od razu lecą z grubej rury. Rodzice, opiekunowie, na miłość boską! Gry to wcale nie największe zło! Kolejna kwestia to kupowanie gier. Od dawna przecież funkcjonuje system kontroli treści, tak zwane PEGI. Dzięki niemu i jego oznaczeniom od razu wiadomo, jakie treści znajdują się w danej grze i dla użytkowników w jakim wieku (granica minimalna) jest ona przeznaczona. Co więcej, ten system jest dużo prostszy niż nasze polskie oznaczenie telewizyjne (kółko, kwadracik i trójkącik). Rodzice! Te cyferki na pudełkach to nie oceny gry w skali 1-20, a oznaczenia wieku! Ile razy moje uszy słyszały, jak rodzice narzekają na treści gier, za które sami zapłacili. Zapytani o oznaczenia w rogu, mówią, że nie wiedzieli, ze nie muszą znać tych znaczków. Czy zatem kupuje się telewizor nie wiedząc nic o jego marce i parametrach? Czy w taki sposób kupuje się chociażby komórkę czy tableta? Nie. Ale wiele osób myśli, że gry są z założenia dla dzieci. A tymczasem psikus! Większość gier jest dla dorosłych. Średnia wieku graczy w USA to blisko 30 wiosen. Poza tym dzieciaki na kupno gier zwykle dostają pieniądze od rodziców. Czy to nie pójście na łatwiznę? Przecież rodzice nie są tacy bezradni jak opisuje „Kurier Szczeciński”! Mają rozum i wolną wolę. Gdzie więc tkwi problem? Może w edukacji? Może rodzice, ale też same dzieci, powinni być informowani np. na lekcjach informatyki czy godzinach wychowawczych o PEGI. Może to by coś dało. Bo nie może być dłużej tak, że oczernia się gry, czy cokolwiek innego bez znajomości tematu, po czym dyskutując o tym i wygrażając, kupuje się dziecku kolejną część God of war. A tak często jest. Niestety. Ale przykład idzie z góry – zamiast gadać o budżecie i ważnych sprawach, nasi posłowie zajmują się bzdurami, które powracają wtedy, gdy zbliża się jakiś ważny temat. Mam nadzieję, że to w końcu się skończy. Jako gracz, jako osoba, która czasem stoi w kolejce i wysłuchuje skarg rodziców. Skarg na które odpowiada sprzedawca, który nie ma prawa nie sprzedać gry. Jeśli sam gra, może uprzedzić o ograniczeniach, to zależy od jego dobrej woli. Bo tak właśnie wygląda u nas respektowanie PEGI… A symbole zamieszczam poniżej, może ktoś się doedukuje, pokaże rodzinie, whatever...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz