W ostatnich dniach środowiska graczy i ludzi z branży po raz kolejny
pukają się w czoło i żałują, że wkoło tylu ignorantów. A cóż chodzi tym razem?
O grę na podstawie wydarzeń ze Smoleńska? O grę „Rozbierz Dodę”, która z
pewnością byłaby hitem w sieci? Nie. Nie chodzi też o naiwną wiarę w obniżkę
cen konsol. Chodzi o pewien artykuł prasowy. Otóż na łamach „Kuriera
Szczecińskiego”, bądź co bądź poczytnej gazet na Pomorzu, pani Elżbieta K.
(mniejsza o nazwisko, nie o to chodzi) wysmażyła artykuł pt. Gry psują
dzieci.
W zamierzeniu miało być chyba o
problemie agresji w ujęciu społecznym, a skończyło się na bezpardonowym
wieszaniu psów i hipotezach, jakoby kilkulatki grały w Grand Theft Auto i tam
uczyły się agresji, która potem w nich dojrzewa, aż zaczynają bić swoich
rówieśników itd. Ponadto dochodzą
jeszcze bóle głowy, wulgarny język i wszystko, co złe. Wszystko z powodu gier.
W artykule cytowana jest jeszcze nauczycielka informatyki, która mówi o tym, że
dzieci i rodziców trzeba uświadamiać, jak korzystać z Internetu. Cóż, problem
ważki, fakt. I choć opisany przez wiele portali, również musiał znaleźć się na
moim blogu. Bo zarzutów o wulgarność, przemoc, czy, o zgrozo, seks w grach mam
już powyżej uszu. Zarówno od osób, które znam, jak i tych, które czasem
obserwuję przy zakupach na dziale z multimediami. Problem jest poważny. Ale po
kolei, bo zarzuty pani Elżbiety, która nie ma pojęcia o grach wideo, a być może
nawet w ogóle o multimediach jako takich, to częste postulaty rodziców lub
innych obrońców dziecięcej moralności. Przede wszystkim dzieci grają w gry
pełne przemocy, krwi, seksu, przekleństw i robią to w szkole. Cóż, PSP i
Smartfony, tablety i inne przenośne gadżety, na których można grać, faktycznie
są problemem. Ale z drugiej strony dzieci jeszcze nie krzyczą do siebie:
„Czekaj, czekaj, walnę cię Ardem!”, nie wydają smoczych okrzyków rodem ze Skyrima ani nie bawią się w asasynów. Świat wirtualny dalej pozostaje światem
wirtualnym. A przenośne konsole są kupione przez rodziców i to oni płacą za
gry. Często nie zwracają nawet uwagi na to, czy dany produkt jest przeznaczony
dla dzieci w wieku ich pociech. Ponadto gry wideo z pewnością nie są
odpowiedzialne za zjawisko hejterów internetowych, jak przekonuje autorka
artykułu. Zazwyczaj epitety padające w komentarzach nie obfitują w słowa z
gier. Są dużo mocniejsze (takie, że moja ulubiona fraza z Wrót Baldura "Zmiataj z drogi, tępa pało!" To pikuś).
Nikt jednak nie zauważa, że może te wulgaryzmy, czy szeroko pojęty stalking to
efekt innych czynników. Rodzice nie przyznają, że przekleństwa i wyzwiska
dzieciaki wynoszą z domu, bo oznacza to potwierdzenie swojej słabości.
Zwłaszcza, że dzieci nie rzucają w miarę jeszcze niegroźnymi „fakami” , tylko
od razu lecą z grubej rury. Rodzice, opiekunowie, na miłość boską! Gry to wcale
nie największe zło! Kolejna kwestia to kupowanie gier. Od dawna przecież
funkcjonuje system kontroli treści, tak zwane PEGI. Dzięki niemu i jego
oznaczeniom od razu wiadomo, jakie treści znajdują się w danej grze i dla
użytkowników w jakim wieku (granica minimalna) jest ona przeznaczona. Co
więcej, ten system jest dużo prostszy niż nasze polskie oznaczenie telewizyjne
(kółko, kwadracik i trójkącik). Rodzice! Te cyferki na pudełkach to nie oceny
gry w skali 1-20, a oznaczenia wieku! Ile razy moje uszy słyszały, jak rodzice
narzekają na treści gier, za które sami zapłacili. Zapytani o oznaczenia w
rogu, mówią, że nie wiedzieli, ze nie muszą znać tych znaczków. Czy zatem
kupuje się telewizor nie wiedząc nic o jego marce i parametrach? Czy w
taki sposób kupuje się chociażby komórkę czy tableta? Nie. Ale wiele osób
myśli, że gry są z założenia dla dzieci. A tymczasem psikus! Większość gier
jest dla dorosłych. Średnia wieku graczy w USA to blisko 30 wiosen. Poza tym
dzieciaki na kupno gier zwykle dostają pieniądze od rodziców. Czy to nie
pójście na łatwiznę? Przecież rodzice nie są tacy bezradni jak opisuje „Kurier
Szczeciński”! Mają rozum i wolną wolę. Gdzie więc tkwi problem? Może w
edukacji? Może rodzice, ale też same dzieci, powinni być informowani np. na
lekcjach informatyki czy godzinach wychowawczych o PEGI. Może to by coś dało.
Bo nie może być dłużej tak, że oczernia się gry, czy cokolwiek innego bez
znajomości tematu, po czym dyskutując o tym i wygrażając, kupuje się dziecku
kolejną część God of war. A tak często jest. Niestety. Ale przykład idzie z
góry – zamiast gadać o budżecie i ważnych sprawach, nasi posłowie zajmują się
bzdurami, które powracają wtedy, gdy zbliża się jakiś ważny temat. Mam
nadzieję, że to w końcu się skończy. Jako gracz, jako osoba, która czasem stoi
w kolejce i wysłuchuje skarg rodziców. Skarg na które odpowiada sprzedawca,
który nie ma prawa nie sprzedać gry. Jeśli sam gra, może uprzedzić o
ograniczeniach, to zależy od jego dobrej woli. Bo tak właśnie wygląda u nas
respektowanie PEGI… A symbole zamieszczam poniżej, może ktoś się doedukuje, pokaże rodzinie, whatever...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz