czwartek, 7 lutego 2013

Powieść "Hyperversum" Cecilii Randall proroctwem nowych technologii?

Jednym z przywilejów i dobrodziejstw bycia istotą rozumną jest posiadanie snów. I możliwość ich zapamiętywania. To właśnie sen naprowadził mnie na swego rodzaju refleksję. Ale o tym za chwilę. Sen wyglądał mniej więcej tak:

Strasznie piekły mnie oczy. Chciałem je przetrzeć wierchem dłoni, ale nie mogłem. Moje ręce były ciężkie jakby były z kamienia. W końcu udało mi się otworzyć oczy. Spojrzałem na dłonie – były zakute w ciężkie, starodawne kajdany. Co więcej, okazało się, że siedziałem na jakimś wozie z kilkoma mężczyznami. Wszyscy ubrani byli dziwnie, zupełnie jakbym znalazł się nagle we wczesnym średniowieczu. Mówili coś do mnie, ale nie mogłem ich zrozumieć. Rozglądałem się dookoła, ale wszędzie widać było tylko śnieg i górskie zbocza. W końcu jeden z moich towarzyszy zapytał mnie, a ja, ku swojemu zdziwieniu, zrozumiałem pytanie. „Za co cię skazali? Też za spiskowanie?” – tak brzmiały jego słowa. Później znowu zamknąłem oczy i ocknąłem się dopiero idąc na własną egzekucję. Ta nie doszła do skutku, bo… wszyscy zaczęli uciekać przed smokiem, który nadleciał znienacka. 


Czy to nie brzmi znajomo? Jeśli nie, to mała podpowiedź. Tak zaczyna się popularna gra The Elder Scrolls V: Skyrim. To był jednak sen. Inspirowany grą komputerową, ale zawsze sen. A co by się zdarzyło, jeśli to nie byłby sen? Jeśli naprawdę w jednej chwili stalibyśmy się postaciami z popularnej gry i musielibyśmy radzić sobie w jej świecie? Podobny przypadek opisuje Cecilia Randall w swojej książce Hyperversum (tłum. Natalia Mętrak, wyd. Esprit 2011). Główni bohaterowie: Daniel, Ian i Jodie przenoszą się do XIII-wiecznej Francji i tam przeżywają swoje przygody w świecie wirtualnym. Ich przyjaźń zostaje wystawiona na próbę nie tylko z powodu cofnięcia się w czasie, ale również z przyczyny zmiany przestrzeni na wirtualną, która kieruje się swoimi prawami. 
Okładka powieści Cecilii Randall
Książka stała się bardzo popularna. Być może z powodu tematyki, nad którą prędzej czy później zastanawia się każdy gracz. Bo co byłoby, gdyby z osoby sterującej stał się postacią sterowaną? Czy gracz mógłby wtedy decydować o sobie? Jaki miałby wpływ na swoje poczynania? Takich i innych pytań jest wiele. Podstawowym problemem jest jednak to, czy w ogóle można przenieść się do świata gry. W lutym 2000 r. próbował na to odpowiedzieć jeden z odcinków popularnego serialu Z archiwum X (The X-files, reż. Chris Carter, scen. Tom Maddox, William Gibson, seria siódma, odc. trzynasty First Person Shooter, USA 2000).  



Obserwujemy w nim grę komputerową, w której pojawia się błąd. Z tego powodu jedna z postaci zabija inne oraz graczy, którzy nimi sterują. By zapobiec dalszemu rozlewowi krwi do świata wirtualnego podłącza się główny bohater serialu, detektyw Fox Mulder. Dokładnie tak, podłącza się. Zupełnie jak w „Matriksie” braci Wachowskich. Czy to rzeczywiście coś, na co można patrzeć w kategoriach science fiction?
Niekoniecznie. Stopniowo uczestnictwo graczy jest coraz większe. Sensory ruchu, akcesoria służące graczom do zwiększenia kontroli nad sterowaną postacią itd. A już niebawem możemy się spodziewać specjalnych okularów do gier, dzięki którym będziemy mogli jeszcze bardziej wejść do świata gry. Czy od tego już tylko krok do podłączenia się do wirtualnego świata niczym Neo we wspomnianym „Matriksie”?
Na to pytanie nie ma na razie jednoznacznej odpowiedzi. I być może dobrze, bo dzięki niemu można popuścić wodze fantazji, tak jak zrobiła to Cecilia Randall w swojej książce. Choć jestem prawie pewien, że prędzej czy później ta literacka fikcja okaże się prawdą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz