wtorek, 3 czerwca 2014

Horror i groza a sprawa gier cz 1.


Jedną z najistotniejszych kwestii dotyczących kultury popularnej XX wieku była z całą pewnością popularność strachu. Oczywiście nie jako opresyjnego mechanizmu kontroli, ale raczej jako pobudzające i ożywcze zjawisko samego „bania się”, które stało się motorem napędowym popularnego gatunku filmowego – horroru. Zjawisko to dosyć szybko zawitało także do świata gier, a z czasem także do Polski. 

Od dawna zastanawia mnie popularność strachu. Owszem, banie się czegoś wiąże się z adrenaliną i niepowtarzalnymi emocjami. A jeśli jest quasi kontrolowane, to znaczy wiemy, że Freddie Krueger nie wyskoczy z ekranu, to zderzenie wewnętrznego spokoju (z powodu tego, że to tylko film/gra) z efektami, które na nas oddziaływają, jest nadzwyczaj ekscytujące i po prostu przyjemne. Jednak nie to stanowi dla mnie ciekawostkę. Bardziej interesujące wydaje się, co producenci filmów i developerzy gier robili i robią ze strachem. Patrząc chociażby na ostatnie 20, 30 lat w przemyśle filmowym czy branży gier widać wyraźnie niesamowity rozwój i eksponowanie, może czasem nadmierne, poszczególnych motywów, takich jak zombie czy wampiry. Abstrahując od tradycji literackich, należy jednak zauważyć, że to właśnie one stały się najpopularniejsze vel najbardziej dochodowe. W związku z tym dosyć szybko (chyba) doszliśmy do momentu odcinania kuponów albo wręcz zjadania swojego ogona. Z całym szacunkiem, ale ile można oglądać zombie lub je zabijać? Jak pokazuje współczesne kino oraz gry – długo i skutecznie. Niestety… 


Zostawmy jednak na razie moje własne gusta, a przenieśmy się już na dobre do świata gier. Nim nastała era popularnych dziś survival horrorów (pojęcie to pochodzi z 1996 roku), najpierw mieliśmy do czynienia z klasycznymi horrorami. Dobrym przykładem jest przeznaczony na Atari 2600 Haunted House (za którego odpowiadał James Andreasen) z 1982 roku. 

Zrzut ekrany z gry Haunted House

Jak na tamte czasy była to dosyć interesująca produkcja (wtedy jeszcze nie używano pojęcia gra wideo, a game program…) z parą oczu jako awatarem gracza (sic!). Fabuła była dość prosta, ale w swojej formule w pewien sposób nawiązywała do późniejszych survival horrorów. W skrócie chodziło o to, by na terytorium willi dra Zachary’ego Gravesa znaleźć trzy kawałki urny, unikając przy tym nietoperzy, tarantuli i ducha samego Gravesa. Z dzisiejszej perspektywy gra zawiera kilka ciekawych rozwiązań, jak chociażby gradację poziomu (wraz z eksploracją kolejnych poziomów rezydencji) czy zbawienną rolę światła, które okazuje się sprzymierzeńcem gracza. Dziś to właśnie Haunted House uważa się za początek horroru w grach wideo.

Równie ciekawie było rok później, kiedy to premiery miały gry Atic Atac i Ghost Manor. Tytuły te naprawdę warto zapamiętać, bo nawet dziś po 31 latach od premiery mogą wydawać się ciekawe i inspirujące. Bo choć grafiką urzekać chyba już nie mogą, to klimatem i pomysłem (nawet jeśli banalnym, ale czy kolejny zombieland nie jest już nazbyt oklepany?) jak najbardziej. W pierwszej grze na ZX Spectrum wybieramy postać (maga, rycerza bądź zniewolonego chłopa) i mamy za zadanie uciec z zamku. W każdej z jego sal mamy do czynienia z pułapkami, latającymi toporkami bądź mumiami lub innymi wrogami. Nie ze wszystkimi warto walczyć, niektórych należy po prostu unikać.




Z kolei Ghost Manor (Atari 2600) dawał graczowi do dyspozycji dwie postaci: chłopca i dziewczynkę, którzy także musieli uciec kolejno: z cmentarza, Bramy, klatek schodowych i więzienia. Co ciekawe, gra nie ma happy endu. Kończy się raczej pesymistycznie, ponieważ wywnioskować można, że z tytułowego host manor uciec się po prostu nie da.



W następnych latach ma miejsce coś dziwnego, a mianowicie blisko trzyletnia przerwa w wydawaniu horrorów, które powrócą dopiero w postaci  Chiller studia Exidy. O tej grze, a także o innych tytułach i tego, co z nich wynika dla „bardziej współczesnych” gier i związanych z tym problemów badawczych, przeczytacie już niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz