Koniec października zbliża się nieubłaganie, a wraz z nim dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki, czyli czas refleksji i pamięci o naszych zmarłych bliskich. Dlatego też uznałem, że jest to doskonała okazja do zastanowienia się nad śmiercią. Teoretycznie, kiedy człowiek umiera, przestaje istnieć "namacalnie" i fizycznie w relacjach międzyludzkich. Staje się wspomnieniem lub inną formą myśli często uwarunkowaną czyimś światopoglądem lub wiarą. Innymi słowy fizycznie osoba zmarła nie ma możliwości kontaktu ze światem żywych (nie biorę pod uwagę kwestii paranormalnych itp.). A gdyby jednak było inaczej? Programiści myślą o wszystkim i stworzyli aplikację, dzięki którym będzie można "pożyć" nieco dłużej na portalach społecznościowych, nawet po śmierci. Aplikacje DeadSocial i LIVESON umożliwiają kontaktowanie się ze znajomymi nawet po śmierci. Jednak o ile ta pierwsza aplikacja ma na celu ułatwienie i sformulowanie ostatniego pożegnania (final farewell), to druga z nich reklamuje się jako "social afterlife", czyli tak naprawdę narzędzie pozwalające na komunikację ze znajomymi po śmierci tj. składanie im życzeń, wysyłanie wiadomości z określonych powodów (np. emisji ulubionego serialu etc.). Tym samym sprawdza się stwierdzenie, że każdy z nas kiedyś umrze, ale nasze konta na Facebooku nigdy. Wspomniane aplikacje robią furrorę i medialną karierę, piszą o nich media z całego świata, a chętnych na wykorzystanie przybywa. Jaki jednak jest sens tego wszystkiego? Dokładnie taki sam, jak sens eksperymentów z podłączaniem człowieka do komputera czy do układu nerwowego innego człowieka (zrobił to jeden z amerykańskich profesorów, nazwiska już nie pamiętam, ale swego czasu było o nim bardzo głośno) - chęć oszukania natury. My, ludzie, jesteśmy z tego znani. To nasza największa choroba. I wcale nie chodzi tutaj o to, czy mówimy o XXI wieku czy o literaturze romantyzmu i "Frankenstenie" Mary Shelley. My wciąż chcemy oszukać naturę, czas, śmierć, Boga. Doktor Wiktor Frankenstein tworząc swoje monstrum też miał taką ideę. I pierwotnie nie zamierzał robić niczego złego. A wyszło inaczej. I teoretycznie sprawa wydaje się tutaj humorystyczna, jednak miliony dolarów wpływające na konto twórców takich aplikacji (a to zapewne pierwsze z elektronicznych narzędzi związanych ze śmiercią i nowymi mediami) już zabawne nie są. Jak umrę, to jakoś ładnie się pożegnam, może zamieszczę na swoim profilu "Imagine" Lennona, no nie wiem... - czy takie myśli są aż tak bardzo abstrakcyjne? Chyba niekoniecznie. Skoro można zaprojektować swój nagrobek, zaplanować pogrzeb, to czemu nie można zrobić sobie takiego niby "wirtualnego pogrzebu"? Często mówi się ze złości "jak umrę, to będę cię straszył". Dziś dzięki LIVESON jest to możliwe - na Twitterze będziemy sobie po śmierci wysylać wiadomości. Chociażby z przypomnieniem, że zbliża się Święto Zmarłych i wypadałoby się wybrać na cmentarz i zapalić świeczkę. Tylko czy kiedy umrzemy, to będzie miało dla nas znaczenie? Wtedy nas już nie będzie. I może właśnie o to chodzi, bo tego się boimy i takie aplikacje pomagają nam oswajać lęk przed tym, co nieuniknione.
Przyznaje szczerze, że po lekturze Twojego posta, naszła mnie mało wesoła refleksja. Może to z jednej strony fajnie, że będziemy cieszyć się wieczną radością w sieci, ludzie powspominają nas, udostępnią sobie naszą ulubioną piosenkę. Z drugiej strony, jeśli coś jest w tylko w internecie, moim zdaniem szybko przeminie. Jeśli ktoś zamiast zadumać się nad Moim grobem (kurhanem, kryptą, stosem pogrzebowym etc), będzie wolał zrobić to na Facebooku to w sumie nie wiem czy mi na takiej pamięci zależy. Swoją drogą DeadSocial i LIVESON to aplikacja na miarę naszych czasów.
OdpowiedzUsuńPS Swoją drogą jeśli po śmierci miałbym okazję dostać kilka dodatkowych lajków, to może nie jest to taki zły pomysł.
Tylko czy w chwili, kiedy już nas nie będzie, to te lajki nam w ogóle są potrzebne?:) Masz rację, te aplikacje to doskonały przykład naszych czasów. A pamięć? Internet sprowadza wszystko do newsa, tu będzie tak samo. News żyje tylko chwilę, pamięć o nas na fb i twitterze potrwa niewiele dłużej. Z jednej strony chyba będzie mi to obojętne, a z drugiej chyba wolałbym, by przechodzień zapalił nad moją mogiłą światelko niż zostawił lajka na fanpage'u. O, to też ciekawe - czy z czasem nagrobki będą miały własne fanpage'e? Zobaczymy, czy nagrobki Cobaina czy Morrisona tego doczekają. Jeśli tak, to może rodzina w domu pogrzebowym będzie miała dodatkową opcję do wyboru przy organizacji naszej ostatniej drogi... Pozdrawiam!
UsuńPamiętam, że swego czasu na cmentarzu Pere Lachaise wokół grobu Morrisona wykształcił się mały fanpage. Ludzie, dodawali na nagrobku swoje komentarze, brali używki, a nawet uprawiali sex. W końcu zarząd postanowił to zmienić i odrestaurował grób i zakazał niecnych praktyk. Można powiedzieć: jak żyłeś, tak będziesz po śmierci czczony...Pozdrawiam!
Usuń