Jedną z najistotniejszych kwestii dotyczących kultury popularnej XX wieku była z całą pewnością popularność strachu. Oczywiście nie jako opresyjnego mechanizmu kontroli, ale raczej jako pobudzające i ożywcze zjawisko samego „bania się”, które stało się motorem napędowym popularnego gatunku filmowego – horroru. Zjawisko to dosyć szybko zawitało także do świata gier, a z czasem także do Polski.
Od dawna zastanawia mnie popularność
strachu. Owszem, banie się czegoś wiąże się z adrenaliną i niepowtarzalnymi
emocjami. A jeśli jest quasi kontrolowane, to znaczy wiemy, że Freddie Krueger
nie wyskoczy z ekranu, to zderzenie wewnętrznego spokoju (z powodu tego, że to
tylko film/gra) z efektami, które na nas oddziaływają, jest nadzwyczaj
ekscytujące i po prostu przyjemne. Jednak nie to stanowi dla mnie ciekawostkę.
Bardziej interesujące wydaje się, co producenci filmów i developerzy gier robili
i robią ze strachem. Patrząc chociażby na ostatnie 20, 30 lat w przemyśle
filmowym czy branży gier widać wyraźnie niesamowity rozwój i eksponowanie, może
czasem nadmierne, poszczególnych motywów, takich jak zombie czy wampiry.
Abstrahując od tradycji literackich, należy jednak zauważyć, że to właśnie one
stały się najpopularniejsze vel najbardziej dochodowe. W związku z tym dosyć
szybko (chyba) doszliśmy do momentu odcinania kuponów albo wręcz zjadania
swojego ogona. Z całym szacunkiem, ale ile można oglądać zombie lub je zabijać?
Jak pokazuje współczesne kino oraz gry – długo i skutecznie. Niestety…
Zostawmy jednak na razie moje własne
gusta, a przenieśmy się już na dobre do świata gier. Nim nastała era
popularnych dziś survival horrorów (pojęcie to pochodzi z 1996 roku), najpierw
mieliśmy do czynienia z klasycznymi horrorami. Dobrym przykładem jest
przeznaczony na Atari 2600 Haunted House (za
którego odpowiadał James Andreasen) z 1982 roku.
![]() |
Zrzut ekrany z gry Haunted House |
Jak na tamte czasy była to dosyć interesująca produkcja (wtedy
jeszcze nie używano pojęcia gra wideo, a game
program…) z parą oczu jako awatarem gracza (sic!). Fabuła była dość prosta,
ale w swojej formule w pewien sposób nawiązywała do późniejszych survival
horrorów. W skrócie chodziło o to, by na terytorium willi dra Zachary’ego
Gravesa znaleźć trzy kawałki urny, unikając przy tym nietoperzy, tarantuli i
ducha samego Gravesa. Z dzisiejszej perspektywy gra zawiera kilka ciekawych
rozwiązań, jak chociażby gradację poziomu (wraz z eksploracją kolejnych
poziomów rezydencji) czy zbawienną rolę światła, które okazuje się
sprzymierzeńcem gracza. Dziś to właśnie Haunted
House uważa się za początek horroru w grach wideo.
Równie ciekawie było rok później, kiedy
to premiery miały gry Atic Atac i Ghost Manor. Tytuły te naprawdę warto
zapamiętać, bo nawet dziś po 31 latach od premiery mogą wydawać się ciekawe i
inspirujące. Bo choć grafiką urzekać chyba już nie mogą, to klimatem i pomysłem
(nawet jeśli banalnym, ale czy kolejny zombieland nie jest już nazbyt
oklepany?) jak najbardziej. W pierwszej grze na ZX Spectrum wybieramy postać
(maga, rycerza bądź zniewolonego chłopa) i mamy za zadanie uciec z zamku. W
każdej z jego sal mamy do czynienia z pułapkami, latającymi toporkami bądź
mumiami lub innymi wrogami. Nie ze wszystkimi warto walczyć, niektórych należy
po prostu unikać.
Z kolei Ghost Manor (Atari 2600) dawał
graczowi do dyspozycji dwie postaci: chłopca i dziewczynkę, którzy także
musieli uciec kolejno: z cmentarza, Bramy, klatek schodowych i więzienia. Co
ciekawe, gra nie ma happy endu. Kończy się raczej pesymistycznie, ponieważ
wywnioskować można, że z tytułowego host manor uciec się po prostu nie da.
W następnych latach ma miejsce coś
dziwnego, a mianowicie blisko trzyletnia przerwa w wydawaniu horrorów, które powrócą
dopiero w postaci Chiller studia Exidy. O tej grze, a także o innych tytułach i tego,
co z nich wynika dla „bardziej współczesnych” gier i związanych z tym problemów
badawczych, przeczytacie już niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz